Artyści

 

Richard Halley przestał grać, odwrócił się od fortepianu i spojrzał na Dagny. Zobaczył, jak mimowolnie opuszcza głowę, by ukryć zbyt silne emocje, wstał, uśmiechnął się i rzekł miękko:

— Dziękuję.

— Ależ nie... — szepnęła, wiedząc, że to ona jest wdzięczna i że wszystkie próby wyrażenia owej wdzięczności są daremne. Myślała o wszystkich latach, kiedy tworzył dzieła, które właśnie dla niej zagrał, tu, w małym domku na skraju doliny, kiedy nadawał kształt tym cudownym dźwiękom tworząc z nich płynny pomnik pojęcia zrównującego życie z pięknem. Podczas gdy ona chodziła ulicami Nowego Jorku, beznadziejnie poszukując rozrywki, ścigana zgrzytami nowoczesnych symfonii, brzmiącymi, jakby wypluwał je chory głośnik, kaszlący zjadliwą nienawiścią do życia.

— Mówię poważnie — rzekł Halley z uśmiechem. — Jestem biznesmenem i nigdy nie robię nic za darmo. Zapłaciła mi pani. Czy teraz pani rozumie, dlaczego chciałem dziś dla pani zagrać?

Uniosła głowę. Stał pośrodku swego salonu. Byli sami, za otwartymi oknami rozciągała się letnia noc, wypełniona ciemnymi drzewami, scho­dzącymi po zboczach ku odległym światłom doliny.

— Panno Taggart, jak wiele jest osób, dla których moja twórczość znaczy tyle, co dla pani?

— Niewiele — odpowiedziała zwyczajnie, ani w formie przechwałki, ani pochlebstwa, lecz bezosobowego hołdu dla profesjonalizmu.

— Oto zapłata, której żądam. Niewielu może sobie na nią pozwolić. Nie chodzi mi o pani przyjemność czy wzruszenie — do diabła ze wzruszeniem!

- lecz o zrozumienie faktu, iż pani przyjemność wywodzi się z tego samego źródła co moja: z inteligencji, świadomej opinii umysłu potrafiącego ocenić moje dzieło na podstawie tych samych kryteriów, których ja użyłem do jego tworzenia — nie o fakt odczuwania, lecz o fakt, iż odczuwała pani to, co chciałem dać pani odczuć; nie o pani podziw dla mojej twórczości, lecz o fakt, iż podziwiają pani za to, za co ja pragnąłem dla niej podziwu. — Zaśmiał się. — Jest tylko jedna namiętność, którą większość artystów odrzuca silniej niż pragnienie bycia podziwianymi: strach przed zrozumieniem natury owego podziwu. Ja jednak nigdy go nie odczuwałem. Nie oszukuję siebie w kwestii swojej twórczości ani odzewu na nią — zbyt wysoko cenię obie te rzeczy. Nie chcę być podziwiany bez powodu, emocjonalnie, instynktownie — ani ślepo. Nie zależy mi na żadnej formie ślepoty — zbyt wiele mam do pokazania — ani głuchoty: zbyt wiele mam do powiedzenia. Nie chcę, by podziwiano mnie sercem, lecz głową. A kiedy znajduję klienta posiadającego tę bezcenną zdolność, mój występ jest transakcją, na której obie strony zyskują. Każdy artysta jest kupcem, panno Taggart, najsurowszym i najbardziej wymagającym ze wszystkich kupców. Czy teraz mnie pani rozumie?

— Tak — odparła z niedowierzaniem — rozumiem. — Niedowierzanie wynikało z faktu usłyszenia własnego symbolu dumy moralnej z ust powieka, którego najmniej podejrzewała o hołdowanie mu.

— Skoro tak, to, dlaczego zaledwie przed chwilą wyglądała pani tak tragicznie? Czego pani tak żal?

— Lat, w których pańskie dzieła nie miały słuchaczy.

— Ależ miały. Co roku daję dwa lub trzy koncerty. Tu, w Wąwozie Galta. Jeden będzie w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że pani przyjdzie.

Bilet kosztuje dwadzieścia pięć centów.

Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Uśmiechnął się, a potem zaczął poważnieć, jakby naszły go jakieś rozmyślania. Spojrzał w mrok za oknem, kierując wzrok ku widocznemu pomiędzy gałęziami, przygasłemu w świetle księżyca, lekko jedynie połyskującemu znakowi dolara, zawieszonemu w przestrzeni niczym broszka z lśniącej stali wtopiona w niebo.

— Panno Taggart, czy rozumie pani, dlaczego oddałbym trzy tuziny nowoczesnych artystów za jednego prawdziwego biznesmena? Dlaczego mam

znacznie więcej wspólnego z Ellisem Wyattem czy Kenem Danaggerem —

który nie ma za grosz słuchu — niż z ludźmi w rodzaju Morta Liddy'ego

i Balpha Eubanka? Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z symfonią czy z kopalnią węgla, każda praca jest aktem tworzenia wywodzącym się z tego samego źródła: z niezmąconej zdolności patrzenia własnymi oczami - to znaczy: zdolności do racjonalnej identyfikacji — to znaczy: zdolności widzenia, łączenia i robienia tego, czego dotąd nie widziano, nie łączono i nie robiono. Ta świetlista wizja, którą przypisuje się autorom symfonii i powieści — a co niby przyświecało ludziom, którzy odkryli, jak zastosować olej, założyć kopalnię czy zbudować silnik elektryczny? Ten święty ogień który rzekomo płonie wewnątrz muzyków i poetów — a co niby każe przemysłowcowi walczyć przeciwko całemu światu o swój nowy metal, tak jak przez wieki robili to wynalazcy samolotu, budowniczowie kolei, odkrywcy nowych bakterii i nowych kontynentów...? Całkowite oddanie poszukiwaniu prawdy, panno Taggart? Czy słyszała pani z ust moralistów i miłośników sztuki wszystkich epok o lepszym przykładzie takiego oddania niż czyn człowieka, który mówi, że ziemia jednak się kręci, albo tego, który twierdzi, że stop stali z miedzią posiada pewne własności umożliwiające mu czynienie pewnych rzeczy, i tworzy go, by je czynił — i choćby świat miał go torturować lub zrujnować, nie pozwoli sobie wpoić fałszywych przekonań! To, panno Taggart, ten rodzaj ducha, odwagi i umiłowania prawdy — przeciwko niechlujnemu lumpowi, który snuje się po świecie, zapewniając wszystkich z dumą, że już prawie osiągnął doskonałość szaleńca, bo jest artystą niemającym pojęcia, czym jest ani co znaczy jego dzieło, nie ograniczają go tak przyziemne pojęcia jak „bycie" czy „znaczenie", jest narzędziem tajemnych mocy, nie wie, jak ani dlaczego stworzył swoje dzieło po prostu wyskoczyło z niego spontanicznie, jak rzygowiny z pijaka, nie myślał, nie zniżył się do poziomu myślenia, on po prostu to poczuł, nic innego nie było mu trzeba — on, sflaczały, ośliniony, trzęsący się, bezczelny drań, coś czuje! Ja, który wiem, jak wielkiej dyscypliny, wysiłku, wytężenia umysłu i uporczywego utrzymywania jego jasności potrzeba, by stworzyć dzieło sztuki —ja, świadom, że wymaga to pracy, przy której galery wydają się urlopem, i surowości nie do pomyślenia w najcięższym wojsku — stawiam zarządcę kopalni ponad każdym chodzącym narzędziem tajemnych mocy. Zarządca kopalni wie, że to nie jego uczucia poruszają pod ziemią wózki z węglem — i wie, co naprawdę je porusza. Uczucia? O tak, mamy je, pani i ja — tak naprawdę tylko my jesteśmy do nich zdolni — i wiemy skąd się biorą. Nie wiedzieliśmy jednak, i zbyt długo odsuwaliśmy od siebie tę wiedzę, kim są ci, którzy twierdzą, że nie odpowiadają za swoje uczucia. Nie wiedzieliśmy, czym jest to, co czują. Teraz się tego dowiadujemy To niedopatrzenie wiele nas kosztowało. I ci, którzy zawinili najbardziej zapłacą najwyższą cenę, — bo tego wymaga sprawiedliwość. Największą winę ponoszą prawdziwi artyści, którzy teraz odkryją, że mają zostać unicestwieni w pierwszej kolejności i że przygotowali grunt pod triumf swoich niszczycieli, pomagając zniszczyć swoich obrońców. Jeśli bowiem istniej większy głupiec niż biznesmen, który nie wie, że jest narzędziem najwyższego twórczego ducha ludzkiego, jest nim artysta, który sądzi, że biznesman men jest jego wrogiem.

 

Tekst pochodzi z książki Ayn Rand pt: Atlas Zbuntowany